A może jednak...
Kolejny dzień. Zawód i chwytanie się brzytwy.
23 październik 2021r.
Dlaczego tak jest, że jak tylko coś zaczyna się polepszać, to przychodzi chwila, że wiem, iż nic z tego nie będzie. Czułem to. W tonie głosu Irka. W spojrzeniu, niechętnym oprowadzaniu. A może to ja zawiniłem? Wiedział, że będę chciał być blisko Mamy. Że będę chciał wrócić w swoje strony i dlatego nieustępliwie stanął na kwocie którą podał.
I czemu mama mi nie powiedziała wcześniej ile to było.
Nieważne. Czekam, cały czas czekam na wieści od Mamy. Modlę się różańcem, przewijam kolejne paciorki i z uporem powtarzam: COKOLWIEK BOŻE POWIESZ, NIECH BĘDZIE TWOJA, NIE MOJA WOLA.
Cokolwiek. Boże Tobie zaufałem. Nie chcę żebrać o pieniądze. Wiem ilu jest na świecie potrzebujących, chorych, pokrzywdzonych przez świat i ludzi.
Muszę znaleźć jakieś wyjście. Rozprawa sądowa coraz bliżej, okropnie się denerwuję i mam nadzieję, że przetrwam spotkanie twarzą w twarz z tym człowiekiem. Boję się, o rodzinę, o dzieci. Co będzie jutro?
Czy uda się dogadać w sprawie tego mieszkanka? Czy nie... Nie wiem.
Boże. Zdejmij ze mnie ten krzyż niepewności.
Cokolwiek...


Komentarze
Prześlij komentarz